O względności ziemskich i pozaziemskich spraw

Komediowa opowieść o przechytrzeniu diabła w sztuce Mariana Hemara Pierwiastek z minus jeden to oczywiście fikcja literacka. Rozbieżność z rzeczywistością leży jednak nie tyle w występującej w dramacie postaci diabła, bo jego istnienia nikt ostatecznie nie podważył, ile w tym, że wymyślony przez autora sposób wymanewrowania złego nie mógłby realnie odnieść skutku. Mimo to wybieg jest symbolem od wieków znanej metody walki ze złem, polegającej na pokonaniu własnego egoizmu. Porażka nierzadko kończy się piekłem osamotnienia, depresji i chorób ciała i umysłu. Przestrogę o skutkach przegranej słyszy się w legendzie Fausta, której mickiewiczowska wersja ma literackie pokrewieństwo ze sztuką Hemara.

Mąż wraca z pracy i oznajmia żonie, że najprawdopodobniej pójdzie do więzienia na długie lata za defraudację w banku, w którym pracuje. Ona rewanżuje mu się równie sensacyjną, ale pozytywną wieścią o swojej ciąży, która jest dla obojga długo oczekiwanym spełnieniem marzeń. W rozpaczy nad katastrofalnym zderzeniem tych dwóch wiadomości mąż woła, że duszę by diabłu zaprzedał, żeby tylko jego sprzeniewierzenie nigdy się nie wydarzyło. Podczas gdy on traktuje to jak na wiatr rzucone słowa, moce piekielne widzą to inaczej i wkrótce, przybrawszy postać śpiącego w Hongkongu marynarza, pojawia się nieoczekiwany gość, by zaproponowaną transakcję sfinalizować.

Ku radości diabła i defraudanta, choć wbrew woli żony, kontrakt o duszę w zamian za wybawienie z tarapatów zostaje podpisany, by niedługo potem zostać unieważnionym. Powodem unieważnienia jest przeoczony przez diabła szczegół prawny anulujący element defraudacji. W tym pomyłkowo pominiętym detalu tkwi przyczynowo-skutkowa słabość fortelu, bo przecież diabeł nie może się pomylić. Można to jednak wybaczyć autorowi sztuki, bo zrekompensował to akcją sceniczną i dialogami, które z humorem i zrozumiale naświetlają względności etyczne i egzystencjalne, co może zaszokować rozumiejących tradycyjnym sposobem odbiorców utworu i zafascynować zwolenników bardziej liberalnego myślenia.

Dowiadujemy się bowiem, że nakazy dziesięciu przykazań są zależne od sytuacji. Za zabójstwo można zawisnąć, ale też można dostać order. Kradzież może być ukarana, ale może też być pochwalona jako patriotyzm, czy to w kontekście walki z najeźdźcą czy oporu antyreżimowego. Cudzołóstwo może być niemoralne, ale czy zasługuje ono na takie miano, jeśli pożądanie cudzej żony nie wychodzicie poza obręb umysłu? Sceniczny diabeł zarzuca nam, że choć dokonaliśmy imponujących postępów technologicznych, w rozumieniu piekła zostaliśmy w średniowieczu, z rogatymi, kopytnymi i ogoniastymi diabłami, które gotują grzeszników w smole i kłują je widłami dla zadania większego bólu. Wypomina mam, że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie kary, która może boleć bardziej i dłużej, jak na przykład wyrzuty sumienia w przypadku wyczulonych moralnie jednostek.

Uważny odbiorca dramatu Hemara nie może nie zauważyć napomknienia diabła, że cała rzeczywistość nam się śni i że pojęcie duszy i kary za złe postępowanie zależy od naszego indywidualnego na to zapatrywania. Diabeł zaś, jak on sam przyznaje, teoretycznie nie ma prawa istnieć, a jednak istnieje, tak jak liczby urojone w matematyce. Pierwiastek z minus jeden, jako podstawa liczb urojonych, jest nonsensem w kontekście elementarnej arytmetyki, ale twórcy wyższej matematyki tchnęli weń istnienie, jak doktor Frankenstein w swojego potwora. W rezultacie spełnia on teraz fundamentalną rolę w teorii względności Einsteina i innych potwornościach fizyki teoretycznej na niej zbudowanych, jak czarne dziury i ciemna materia, w które każe się nam wierzyć jak w niepodważalną prawdę.

Nie da się uniknąć wniosku, że diabeł, który zjawia się by pomóc rodzinie malwersanta to nie zatrważający zły duch z malowideł Hieronima Boscha, ani rogaty stwór z kopytami i ogonem z jasełek bożonarodzeniowych. Nie jest to nawet bardziej wyrafinowana postać, kusząca do łamania dziesięciu przykazań. Któż to jest w takim razie? Być może krótkie spojrzenie na problem diabelstwa okaże się pomocny w lepszym zrozumienia natury diabła z Pierwiastka z minus jeden. Słowo przestrogi jednak. Czy się w diabła wierzy czy nie, lepiej nie parać się jego sprawami i ograniczyć zaprzątanie sobie nim głowy do minimum. Niech stare porzekadło pouczające, aby nie dawać mu palca, bo całą rękę złapie, będzie wymownym symbolem tej przestrogi.

Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, diabelstwo nie jest wyłączną domeną ideologii chrześcijańskiej. Wszelkiego rodzaju biesów i czartów nie brak w religiach świata. Podczas gdy demony w zachodniej świadomości zwykle kojarzą się ze złem, ich potwornie wyglądające postacie w religiach wschodu często symbolizują dobroczynne siły. Przykładem tego są szkaradne inkarnacje dobrych i złych bóstw zamieszkujących świątynie hinduistyczne. Nie zawsze chrześcijańskie demony parają się wyłącznie niemoralną działalnością. Na przykład charytatywne wręcz cechy diabła ilustruje rodzima legenda o czarcie, który dopatrzył, że sprawiedliwości stało się zadość wobec wdowy, której praworządności nie był w stanie przed wiekami zapewnić trybunał. Wypalona na sądowym stole czarcia łapa w zamku lubelskim ciągle przypomina o tym niebywałym wstawiennictwie sił nieczystych.

Zaskoczeniem dla niedoświadczonych badaczy diabelstwa może okazać się jego zbliżone pochodzenie i znaczenie w trzech wyrastających z tego samego biblijnego pnia religiach – judaizmie, chrześcijaństwie i islamie. Analiza diabła w tych trzech kontekstach religijnych wskaże, że, pomimo specyficznych hebrajskich, arabskich i europejskich zabarwień, jest on odbiciem tego samego konceptu złych mocy. Czy to będzie Szatan, Belzebub, Mefistofeles czy Lucyfer, wszystkie postacie rozumiane są jako skazani na banicję zbuntowani aniołowie, którzy po wygnaniu stali się książętami lub generałami piekła, kusicielami, krzewicielami zła i niszczycielami dobra.

Odwołań do powszechnej w chrześcijańskiej tradycji Szatana nie brak w kulturowych przekazach, czemu zawdzięcza swoje istnienie niegasnący na Zachodzie kult satanistyczny. O Belzebubie przypomniał w Dziadach nasz wieszcz narodowy Adam Mickiewicz, przypisując mu rolę zastawiania piekielnych sideł na carskiego gubernatora w okupowanej przez Rosję części Polski. Rodzime literackie odniesienia do Mefistofelesa można znaleźć w legendzie o Twardowskim, którą tenże sam Mickiewicz uwiecznił z niezaprzeczalnym wdziękiem i humorem w poemacie Pani Twardowska. Z większym rozmachem i wpływem na kulturę europejską rozsławił Mefistofelesa Goethe w Fauście, a przed nim Christopher Marlowe (lub Szekspir, jeśli wierzyć niektórym przekazom).

Pomiędzy dostojnikami piekieł na uwagę zasługuje Lucyfer, którego imię sugeruje, że jest on nosicielem światła. Wydaje się to intrygujące, bo w kulturze zachodniej światło kojarzy się z dobrymi raczej niż złymi mocami. To zaskakujące zderzenie symboli w osobie Lucyfera sugeruje mezalians eklezjastycznych i pogańskich tradycji. Pouczające wskazówki, co do niecodziennego połączenia, można znaleźć w znanym ze swojego ezoterycznego uroku dziele literackim Tomasza Manna, Doktor Faustus, które nawiązuje do tematyki Fausta Goethego. Królewicz piekieł nęci tu kompozytora, Adriana Leverkühna, by darował mu swoją duszę w zamian za zdolność i czas do tworzenia dzieł muzycznych o niesłychanej, wręcz nieludzkiej oryginalności. W sposób bardziej zbliżony do natury pogańskich demonów niż chrześcijańskiego Szatana, Mefistofeles nie kusi muzyka do niemoralnych aktów, a bardziej zależy mu na pozyskaniu cennej duszy do swojego królestwa.

Zarówno w Doktorze Faustusie, Fauście, Pani Twardowskiej jak i Pierwiastku z minus jeden diabeł darowuje swoim wybrańcom, w zamian za ich dusze, dostęp do sfery wykraczających poza to, co jest dostępne śmiertelnikom. Ten kusiciel to nie odrażające indywiduum, ale inteligentny, usłużny, a przy tym przebiegły pośrednik oferujący produkt, który normalnie nie jest w ludzkim zasięgu, a co pragnący tego zakazanego owocu ponad wszystko mogą posiąść za cenę własnej duszy. Udostępnianie niedozwolonych możliwości i pozyskiwanie dusz rodzi pytanie o metafizyczne pochodzenie i znaczenie faustowskiego diabła.

Za wskazówkę w tej kwestii mogą służyć inne słynne utwory literackie. Mefistofelska postać Wolanda w Mistrzu i Małgorzacie wzorem iluzjonisty, raczej niż krzewiciela amoralności, tworzy wizje nadprzyrodzonych wydarzeń przed oczami mieszkańców Moskwy, ekscytując i szokując, ale nie wyjaśniając do końca swojej istoty i jej odniesienia do ziemskich spraw. W Czarodziejskiej Górze natomiast niewidoczna obecność faustowskiego diabła stoi za niesamowitymi wydarzeniami, mającymi miejsce za sprawą dziewczyny medium w otoczeniu głównego bohatera, Hansa Castorpa, w sanatorium w Davos. W odróżnieniu od Bułhakowa, Mann oferuje satysfakcjonujące wyjaśnienie postawą głównego bohatera.

Przerywa on mianowicie seans spirytystyczny, w którym przywołana zostaje zjawa jego zmarłego kuzyna. Opuszcza zebranych oświadczając z oburzeniem, że to jest nieprzyzwoite i nie powinno mieć miejsca wśród cywilizowanych ludzi. Nie zaprzeczając istnienia niezrozumiałej magii, w której brał udział, uświadamia sobie i innym, że rolą człowieka jest odwrócić się od mrocznych, podejrzanych sfer i zapomnieć o ich istnieniu. Jego postawa zdaje się mówić, że zadaniem człowieka jest skupić się na tym, co jest dane w ludzkiej, normalnej sferze i skierować swoje wysiłki, by uczynić tę domenę coraz bardziej harmonijną i doskonałą. Zajmowanie się sprawami poza nią, w obrębie sfery normalnie ukrytej przed ludzkimi zmysłami, nie daje nic pożytecznego i może tylko zaszkodzić w osiąganiu pożądanego celów w postrzeganej sferze.

Godnym uwagi jest, że dydaktyczne sugestie Manna potwierdzają istnienia ukrytej sfery, w której dozwolone jest wszystko, co jest niedozwolone w jawnej. W zamian za dostęp do nieograniczonych zasobów tego świata, pozyskane są dusze ludzi, którym nie wystarcza to, co dostępne w granicach normalności. Te dusze potrzebne są mocom piekielnym nie po to, by je potem smażyć w smole, ale, jeśli wierzyć Hemarowi, dla korzystnego bilansu w buchalterii świata, gdzie przebiegłość, spryt, egoizm i chciwość przeważają nad mądrością, odruchem charytatywnym, instynktem społecznym i dążeniem do duchowego raczej niż materialnego wzbogacenia. Inną  ilustracją tej buchalterii jest Drakula, który w zamian za krew (raczej niż duszę) swoich wybrańców ofiarowuje im nieśmiertelność. Podobnie do Mefistofelesa czy Lucyfera, nie para się on niemoralnymi czynami ani namawianiem do nich. Jest on raczej menedżerem klubu nieśmiertelnych, do którego chce zwerbować jak najwięcej członków.

Postać Drakuli jest też przypomnieniem prawdziwego niebezpieczeństwa diabelskiej transakcji. Po otrzymaniu nieśmiertelności, magicznych czy artystycznych zdolności lub, jak u Hemara, wybawieniu z tarapatów, nieszczęśnik zdaje sobie sprawę, że wyrzuca go to poza obręb doczesnego świata w narastającej izolacji od normalnych ludzi – no bo kto chce wprowadzić dziwoląga do swojego domu i życia – obcowanie z którymi wydawało się przedtem tak bezwartościowe. Zyskawszy nadprzyrodzone dary, ofiara traci kontakt z resztą śmiertelników, zalety więzi z którymi dostrzega z rozpaczą dopiero po stracie tego niedocenianego, ludzkiego przywileju. Podobnie do mickiewiczowskiego Twardowskiego, hemarowski przeniewierca szczęśliwie unika tego losu.

Powyższe rozważania ilustrują, że lepiej poskromić niezdrowe tęsknoty, bo może to mieć niekorzystne skutki dla ich amatorów. Mogą się the zachcianki zakończyć tak, jak skończyły się dla moskwiczan w Mistrzu i Małgorzacie lub literackich ofiar Mefistofelesa czy księcia Drakuli. W bardziej realnym wymiarze, zapatrzona w materialne cele ofiara, redukuje kontakt z otoczeniem, zamyka się w swoich egoistycznych czterech ścianach, rujnuje swoje fizyczne i psychiczne zdrowie i w końcu umiera w osamotnieniu i rozgoryczeniu. Po krótkiej euforii zaspokojenia, niezdrowe chętki i złudne tęsknoty nie tylko nie budują trwałego szczęścia, ale spychają na ścieżkę prowadzącą do piekła na ziemi. Na pytanie, czy istnieje pozaziemskie ciągle nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Robert Panasiewicz

Notatka redakcyjna

Fotografia przedstawia fragment autoportretu fotograficznego Stanisława Ignacego Witkiewicza (Witkacego). Więcej o portrecie tutaj.

Adaptacja sceniczna Pierwiastka z minus jeden jest obecnie przygotowywana przez grupę teatralną SCENA 98 w Perth w Australii Zachodniej. Premiera planowana jest na pierwszą połowę 2021 roku.